Opowieść o skromnych rozrywkach ekipy technicznej na stacji wielorybniczej podczas zimowego. Listopad to czas, w którym gdy jeszcze funkcjonował przemysł wielorybniczy, wielorybnicy wracali do roboty. W stacjach wielorybniczych czekał na nich sprzęt, który był sprawny dzięki ciężkiej pracy ekip serwisowych.
Członkiem takiej ekipy był autor dzisiejszej piosenki. Harry Robertson 1923 – 15 maja 1995. Australijski marynarz szkockiego pochodzenia, inżynier, piosenkarz folkowy autor wielu piosenek. W latach pięćdziesiątych służył na statkach wielorybniczych penetrujących subantarktykę i regiony subtropikalne, pracował również w ekipach serwisowych.
I o przeżyciach z tego okresu opowiada nasza piosenka. „Wee Pot Stove” opowiada o wieczornych posiadówkach na stacji wielorybniczej w Leith Harbour na północno wschodnim brzegu Południowej Georgii, gdzieś na południowym Atlantyku nieopodal Antarktyki (to na tę wyspę Ernest Shackleton dotarł w maju 1916 z pięcioma towarzyszami na 6-metrowej szalupie ratunkowej aby sprowadzić pomoc dla swojej załogi uwięzionej na Wyspie Słoniowej) Po sezonie stację opuszczały transportowce i załogi wielorybników. Na długie zimowe miesiące na wyspie zostawała tylko ekipa techników, która miała za zadanie przygotować statki wielorybnicze do kolejnego sezonu. Przez kilka miesięcy do Leith Harbour nie docierała poczta, o telefonach nikt nawet nie myślał, jedyny kontakt ze światem dawał oficjalny, służbowy odbiornik radiowy. Ekipa techników, remontujących „kitoboje”, po robocie, w długie zimowe wieczory, musiała coś ze sobą zrobić. Zbierali się chłopcy wieczorami wokół małego żelaznego pieca. Na zewnątrz mróz i kilkustopowe zaspy. A nasz Harry Robertson raczył ekipę śliwkowym winem. W tamtych warunkach śliwkowy trunek smakował zapewne jak najlepszy szampan. A jakie efekty dawał?
Po pierwszym kubełku towarzystwo odtajało, kiedy sople pospadły z brody zaczynali rozmawiać. Po drugim wszyscy śpiewali: pieśni szkockie, angielskie, norweskie, szwedzkie i jakie inne znali, wesołe i smutne, często sprośne. Nie potrzebne im były żadne instrumenty. Po trzecim towarzystwo wpadało w filozoficzna zadumę, która kończyła się eksplozją antyspołecznych tendencji, kres posiadówy był zazwyczaj burzliwy. Następnego dnia rano, zanim zabrali się do roboty trzeba było rozpalić w piecyku, przedyskutować jakość wczorajszego wina i śpiewu, porównać siniaki po bójce. Jak podkreślał sam autor w opowieściach prym wiódł Paddy the Liar, człowiek który dbał aby nadmiar prawdy nie zepsuł żadnej porządnej historii. Po kubku ciepłego naparu ekipa ruszała do roboty na przemarznięte kitoboje. A wieczorem wszyscy zbierali się przy małym żelaznym piecyku....
I o tym piecyku, będącym centrum życia zimowego na stacji wielorybniczej jest nasz Wee Pot Stove. A na polski przekładając to już będzie Mały żelazny piecyk. Piękne słowa polskie do tej piosenki napisał Jarosław Królik Zajączkowski i jako Pieśń o żelaznym piecyku wykonywał ją razem z zespołem Krewni i Znajomi Królika.
Sail Ho
Audycja zawiera utwór: "Pieśń o żelaznym piecyku" w wykonaniu zespołu Krewni i Znajomi Królika, słowa: Jarosław "Królik Zajączkowski", muzyka: Harry Robertson (tytuł oryginału: "The Wee Pot Stove")
@jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)
uH3nKFab4X567NPfcRUH